MAMA, TATA BÓG I SZATAN, czyli od fantastyki do realizmu, od depresji do autoterapii
Tata powtarzał mi zawsze, gdy widział mnie zatopionego w lekturę Sapkowskiego, Heinleina, Kinga, czy Dicka, że prawdziwa sztuka i literatura to nie fantastyka, którą byłem zafascynowany, tylko coś prawdziwego, opartego na życiu twórcy, że prędzej, czy później wyrosnę z tego, co teraz czytam… Pukałem się wtedy w myślach w czoło, jakie głupty ojciec wygaduje i dalej odpływajałem w sprawnie napisane światy fantasy i horroru, nie miałem zamiaru z niczego wyrastać, jednak z tyłu głowy to zdanie cały czas brzmiało i wibrowało nie pozwalając o sobie zapomnieć (jak się później okazało tata miał rację, ale szkoda, że tak gadał nie czytając tego, a to była bardzo ciekawa literatura – tak ją wspominam).
Świat fantastyki był na tyle barwny, że nie widziałem innego. Myślę, że był to rodzaj ucieczki od rzeczywistości, od rozwodu rodziców. Gry fabularne, fantasy, horror – to jest to czym żyłem przez całe liceum (nawet popełniłem wtedy kilka numerów czasopisma „Łowca Wyobraźni” o tej tematyce, ostatnio spotkałem ludzi, którzy czytali to pismo na role na imprezach dla beki… – cóż, miałem 16 lat i z pasji robiłem to pismo od początku do końca, nie licząc kilku współpracowników – poprzez pisanie tekstów, aż do składu komputerowego DTP, wówczas jeszcze w programie PageMaker…).
Zaczytywałem się w Dicku, Kingu i Sapkowskim. Do tej pory ich szanuję za warsztat, myślę, że dzięki nim trochę nauczyłem się warsztatu pisarskiego i zacząłem pisać opowiadania. Sukcesem było, gdy „Nowa Fantastyka” opublikowała moje cyberpunkowe opowiadanie pt. „Jenny i Dawca śmierci” (pamiętam, że aby zawieść je do redakcji poszedłem na wagary, wsiadłem w pociąg, pojechałem do Warszawy, zostawiłem Naczelnemu wydruk i… dyskietkę – tak tak, to były czasy dyskietek! Po trzech dniach Naczelny w osobie Maćka Parowskiego do mnie oddzwonił i powiedział, że kupuje. Byłem przeszczęśliwy!).
Wówczas nie lubiłem książek ani filmów realistycznych, dramatów melodramatów, kina autorskiego.
Na na pierwszym roku reżyserii powtarzałem, że chce robić kino gatunków, głównie horrory. Tak powstała moja etiuda pt UTOPIEC, którą później dołączyłem do książki o polskich filmach grozy. Przez dłuższy czas film był niepubliczny na Youtube, od dziś znów możecie obejrzeć:
Miałem w głowie kino gatunków, głównie hollywódzkie, fantastykę i horrory. Jak to się stało zatem, że poszedłem drogą filmu dokumentalnego?
Przed reżyserią studiowałem filmoznawstwo i tam trochę liznąłem historii kina, także realizmu, z którym powoli się oswajałem i nawet zaczynał mi się podobać. Słuchałem też dużo hip-hopu osadzonego w ulicznym realistycznym klimacie. Wiedziałem, że realizm to temat, który mało znam, że mało znam świat, który mnie otacza, że mało znam ludzi z krwi i kości, że aby móc robić fabuły muszę się więcej nauczyć o świecie. Zawsze chciałem robić fabuły i kino gatunku, ale wymyśliłem sobie, że zanim zacznę powinienem poznać świat, a mogę to zrobić poprzez film dokumentalny. Szkoła filmowa przypomniała mi też zdanie taty o czerpaniu z wnętrza siebie. Mówiłem: – Chcę robić filmy dokumentalne, aby robić fabularne. Myślę, że to była dobra intuicja, bo np. aby horror był straszny musi być realistyczny, musimy uwierzyć w świat przedstawiony, aby zawiesić niewiarę w prawdziwość elementów nadprzyrodzonych, jak potwór, którego powinniśmy się bać (piszę o tym szerzej w książce POLSKI HORROR).
Być może dlatego mój pierwszy poważny film był dokumentem wprost wziętym z siebie, wprost o sobie, a nawet o autorze tego zdania, którego nie potrafiłem zapomnieć – o rodzicach. Nosił tytuł „Mama Tata Bóg i Szatan” i nie było łatwo go zrobić, choć na początku wydawało się to banalne… Podobno zawsze coś dobrego tworzy się w bólach, szczególnie jeśli to dotyczy Ciebie samego. Gdybym wiedział, co mnie czeka nie wiem, czy podjął bym się tej realizacji. Teraz jednak wiem, że było warto. Nie tylko ze względów artystycznych, ale także ze względu na przemianę jaka mnie czekała.
Gdy zacząłem realizować ten film nie myślałem o żadnej przemianie. Robiłem to na początku z myślą o tym, że rodzice są ciekawymi postaciami, że będą dobrymi bohaterami filmu, że mają interesującą historię, która może poruszyć serca ludzi.
Ów kontrast, życie w dwóch światach wydawało mi się fascynujące.
Za nic nie myślałem, że film ma być moją psychoterapią, że jest coś nie tak… Żyłem w nieświadomości, uciekałem w horror i fantastykę będąc przekonany, że wszystko jest OK
O tym jak bardzo nie było OK przekonałem się dopiero, gdy zacząłem realizować film. Jeździłem do rodziców zawsze, gdy miałem wolne, gdy była przerwa w zajęciach. Tam też odpoczywałem. Dom rodzinny choć rozbity był miejscem spędzania wolnego czasu i odpoczynku. Gdy przyjeżdżałem do rodzinnego miasta mieszkałem u mamy i odwiedzałem tatę (czyli tak jak zwykle przez całe życie przed studiami w Katowicach).
Gdy zacząłem zdjęcia do filmu łączyłem przyjemne z pożytecznym – przyjeżdżałem odpocząć i włączałem kamerę. Nagrywałem wszystko. Problem zaczął się w momencie oglądania nagranego materiału, który chciałem podmont
ować, gdy wracałem do Katowic. To był dopiero horror… Siedziałem sam w 1-osobowym pokoju w hotelu asystenckim (akademiku) z kilkunastogodzinnym materiałem, który oglądałem, potem jechałem znów do Łodzi i znów nagrywałem. Potem znów oglądałem. Oglądałem sam, bo nie chciałem nikomu pokazywać swojej sytuacji rodzinnej przed zmontowaniem filmu. Montowałem sam i poległem…
Jak zmontować film o rodzicach by nie urazić ani jednego, ani drugiego? By przedstawić tę sytuację w miarę obiektywnie? To co oglądałem z godziny na godzinę mnie przerastało. Spojrzałem na swoje życie bez uciekania od niego.
Dopiero wtedy zacząłem się zastanawiać nad nim, nad tymi wszystkimi tematami, które były we mnie od dziecka, później spychane na plan dalszy. Np. kto zawinił przy rozstaniu rodziców, bardziej mama, czy tata, a może ja? Czyj światopogląd jest prawdziwy – taty czy mamy? Kto tu jest dobry, kto zły… Miałem mętlik w głowie.
Dodatkowo opiekun artystyczny filmu prof. Andrzej Fidyk zasugerował, żebym nagrywał też siebie. Tak też zrobiłem. Włączałem kamerę i komentowałem sytuację rodzinną… To były szalone wypowiedzi człowieka, który nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, za którym rodzicem się opowiedzieć, jak wygląda prawda obiektywna tej sytuacji? Nagrywałem i kasowałem. Nagrywałem i kasowałem… (to były czasy kasetek miniDV i starej dobrej PD150, a nie plików). Jechałem odpocząć do rodziców i nie odpoczywałem, tylko nagrywałem ich… wracałem, montowałem… pytania narastały… Przestałem sypiać po nocach.
To był początek depresji.
Teraz wiem, że musiałem przejść przez ten kryzys, żeby dojść do prawdy, żeby przestać uciekać. Musiałem wziąć urlop zdrowotny i pójść na terapię. Odłożyłem film na rok czasu. Zająłem się zupełnie czymś innym, poszedłem do stałej pracy, projektowałem mapy do GPS. Myślałem, że już nie będę reżyserem, ale godziłem się z tą myślą i wracałem do życia. Układałem sobie w głowie swoje życie, od którego wcześniej uciekałem.
WYCIEMNIENIE (tzw. FADE OUT/FADE IN – elipsa czasowa – zabieg montażowy polegający na usunięciu pewnych fragmentów i przejścia czasowego dalej – w literaturze tzw. wielokropek – w tym miejscu fragmenty nadające się na odrębną historię czyt. wydarzyło sie bardzo wiele rzeczy, które spowodowały powolne wychodzenie z depresji)
Po roku czasu postanowiłem wrócić do tematu. Dysk z materiałami do filmu przez ten rok był zamknięty w szafie pancernej nomen omen u mojego taty (nie chciałem przez rok ruszać tego tematu, a poza tym były też momenty w chwilach kryzysu, w których chciałem kasować cały materiał, więc wolałem zaknąć go w… bezpiecznym miejscu). Ku mojemu zdziwieniu gdy podłączyłem dysk okazało się, że mam godzinną układkę filmu! (podmontowany materiał z 35 godzin materiałów). Była nawet niezła! Wtedy rok wcześniej wydawała mi się koszmarna, nieudolna, po tym roku przerwy spojrzałem na nią na nowo i ucieszyłem się! Nie był to film, ale było od czego się odbić! Zacząłem ją poprawiać. Tym razem nie chciałem robić tego sam, więc poszukałem montażysty:
Któregoś razu trafiłem na egzamin w łódzkiej szkole filmowej, gdzie zobaczyłem film pt. „Nasonia” Wojciecha Kasperskiego. Bardzo mi się spodobał i skontaktowałem się z montażystą tego filmu Tymkiem Wiskirskim. Wtedy nie był jeszcze tak zajętym montażystą, jak jest teraz i zgodził się spotkać. Pokazałem mi moją układkę i bardzo zajarał się tym tematem i powiedział, że mi pomoże! Na następne spotkanie przywiozłem mu wszystkie materiały. Brakowało tylko końcowej sceny spotkania rodziców, którą obiecałem dokręcić, ale najpierw chciałem mieć film zmontowany do tego momentu, aby im go pokazać. Zabraliśmy się do pracy. W zasadzie dałem Tymkowi wolną rękę, aby sugerując się moją układką przedstawił swoją wersję. Tymek proponował kolejne rzeczy, robiliśmy kolejne wersje, które konsultowałem później w szkole. W zasadzie dawali mi wolną rękę, tłumacząc, że to film osobisty, w zasadzie pamiętam tylko jedną z uwag prof. Fidyka. Była bardzo cenna dla mnie i pamiętam ją doskonale – otóż w jednej z wersji mieliśmy imprezę u mojego taty nałożoną na imprezę mamy tak że śpiew mamy „Ave Maria” nachodził na to co działo się u taty… a tam była ostra impreze drwiąca z religii. Profesor zapytał, czy chce w tej scenie zadrwić z mamy, bo jeśli nie chce to tak nie powinno być. Odpowiedziałem, że zdecydowanie nie chce! Po tej uwadze rozdzieliłem obydwie sceny, najpierw była „impreza” u taty potem „impreza” u mamy wraz z pięknym śpiewem „Ave Maria”. Każdy mógł wybrać która opcji pasuje mu bardziej…
Mieliśmy skończony film oprócz ostatniej sceny. Dopiero wtedy dokręciłem ją. Z jakim efektem można zobaczyć w filmie.
Zacząłem pokazywać film. Wszystkim bardzo się podobał. Odżyłem. Uwierzyłem, że jednak mogę być reżyserem (kiedy brałem urlop zdrowotny, roczną dziekankę spotykałem kolegów i wszyscy mi mówili, że jak wezmę urlop to już nie wrócę na studia…). Dzięki tym doświadczeniom spojrzałem też z dystansem na swoich rodziców, wcześniej byłem bardzo od nich uzależniony, niemalże zjednoczony, zrozumiałem dzięki zrobieniu tego filmu, że jestem odrębną osobą, która może iść własną drogą, nie musi być ani po stronie, ojca, ani mamy, tylko po swojej własnej (jak ktoś kiedyś zapytał: kto tak naprawdę w tym filmie to Bóg, a kto Szatan?).
Depresja przez którą przeszedłem, a w zasadzie jej początek była też w filmie częściowo pokazana. Którejś z bezsennych nocy chwyciłem za kamerę, którą akurat miałem wypożyczoną ze szkoły i postanowiłem nagrać siebie w lustrze. Jak wyszło tak wyszło, ale ciekawe, że część osób uważała te sceny za zbędne, a Andrzej Kołodyński w recenzji w „Kinie” napisał, że te sceny nie są prawdziwe, że jest w nich sztuczność… Cóż… może człowiek w depresji nie do końca jest prawdziwy, może jest sztuczny… Pogubiony. Taki wtedy byłem i uwierzcie lub nie, ale nie udawałem. Naprawdę miałem „problem z tym filmem” i nie tylko „z filmem”.
Po czasie jednak, im więcej osób mi o tym mówiło, chciałem zobaczyć jakby ten film wyglądał bez tych scen i do wersji z angielskimi napisami je wyrzuciłem. Tak powstała wersja reżyserska tego filmu, o której nikt nie słyszał i prawie nikt nie oglądał, oprócz części zagranicznych festiwali (w większości jednak wyświetlany był oryginał). Możecie tę wersję wypożyczyć tutaj w systemie VOD i porównać z telewizyjną i dać znać którą wolicie:
Potem film zaczął żyć swoim życiem, wiem, że pomógł niejednej osobie, która miała podobną sytuację w domu – dostawałem maile, ludzie podchodzili po pokazach i dziękowali za ten film.
Była emisja w TVP na początek cyklu „Oglądaj z Andrzejem Fidykiem”.
A ja potem odpocząłem od tematu rodzinnego realizując 30-minutowy film fabularny o licealistach pt. Osiem9, który możecie obejrzeć na youtube (potem znów wróciłem do tematu rodzinn
ego realizując film „Agnieszki tu nie ma”, ale to już temat na kiedy indziej).
Tak było – przeszedłem drogę od fantastyki do dokumentu i od depresji do autoterapii i sukcesów. Na szczęcie skończyło się happy-endem dla mnie, choć nie zapowiadało się na niego.
A Wy? Co o tym wszystkim myślicie?
PS Czemu o tym piszę? Prof. Bogdan Dziworski po projekcji filmu w konkursie dokumentów na Camerimage powiedział „To jest bardzo dobry film, ale uważaj bo lepszego możesz już nie zrobić!”. Nie mnie oceniać, czy to było prorocze stwierdzenie, jednak prawdą jest, że to film dla mnie ważny, dlatego nie dziwcie się, jeśli będę do tego tematu wracał. Może i nawet przez całe życie… może znów filmowo, choć raczej już na pewno nie dokumentalnie…